Godzina 7.30, zaczynamy dzień. To dobry czas; latem Chłopaki budzą się tuż po 6 rano… Leniuchujemy niespiesznie. Poranna porcja tulenia i zabawy za nami – czas Start! Wstajemy, szybciutka toaleta żeby przegonić ostatecznie resztki niewyspania i toaleta Starszaka – muszę koniecznie dopilnować, żeby nie „zapomniał” o założeniu z powrotem ubranka (swoboda ruchów ponad wszystko). Wkraczam do kuchni w celu przygotowania śniadania. Krzątam się przy grysiku, doglądam spotkania Dzieci z telewizyjnym kolegą Łatkiem i rozmyślam. Jak dzisiaj sobie poradzimy? Jaki jest sens i wartość wykonywania tych samych codziennych czynności? Pytań jest tak wiele, czasami aż wstyd, że je sobie zadaję. Znam przecież swoje miejsce w tej rzeczywistości. Znam wartość czasu oddanego Chłopakom. A jednak… Tak trudno sprostać i wierzyć w sens, kiedy kłopoty tak się spiętrzają… Wracam wspomnieniami do poprzednich dni, do chwil niemocy w okiełznaniu Starszego Syna i boje się. Zwyczajnie w świecie. O skuteczność własnego postępowania i zdecydowanie - w takich sytuacjach wychowawczych nawet najtwardszy miota się pośród krzyków… Kim jestem? To pytanie powraca ze zdwojoną mocą.
Za oknem leniwie rozlewa swe promienie poranne (jeszcze) słoneczko. Rozświetla park, sąsiadujący z naszym domem. Jaki będzie ten dzień?...
czwartek
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz